czwartek, 19 grudnia 2013

Kolekcja Star Wars - grudzień 2013


Prawie równo rok temu wrzuciłem na bloga zdjęcia swojej kolekcji Star Wars. Co ciekawe, było to dokładnie 18 grudnia, dnia który jest datą premiery Episode VII w 2015 roku... Przypadek? :)

Kolekcja wzbogaciła się o sporo książek, nie tylko tych fabularnych, ale również encyklopedycznych (jak chociażby SWTOR Encyclopedia, Essential Reader's Companion czy Making of Star Wars: Revenge of the Sith). Jeśli chodzi o gadżety, to nie licząc Jainy Solo (firmy Kotobuky'a) o której już na blogu pisałem, wzbogaciłem kolekcję o całą masę (licencjonowanych) koszulek Star Wars, ulubiony dzisiaj wybór prezentowy mojej rodziny.

Przyznam, że to rok obfity również w kolekcję związaną z The Old Republic. Mowa oczywiście o całej masie wirtualnych nabytków i achievementów, ale nie będę poświęcał temu miejsca w tym wpisie.

Oto zdjęcia (opcjonalnie -> na imgur):






Jakie plany? Jak widzicie, półka na książki się skończyła, a planuję niedługo nadrobić zaległości wydanych niedawno na polskim rynku pozycji. Co zrobić? Prawdopodobnie przeniosę całą zawartość Półki Filmowej (Maska Vadera, figurki Anakina, wydania DVD i Blu-Ray oraz Jaina Solo) na górę obok komiksów, a stamtąd figurki, książki i VHS przerzucę na prawo, na którąś z tych dość kiepsko (merytorycznie) zagospodarowanych. Kto wie, może też przeniosę część tych pierdół z półek na górze na tę po lewej z modelem Venatora - niestety ta półka jest niewidoczna po wejściu do pokoju, ponieważ znajduje się za drzwiami które ją zakrywają gdy są otwarte.

Na koniec, bonusowo, zdjęcia mojej kolekcji z listopada 2008 roku. Możecie zobaczyć jak bardzo się ona rozrosła i zmieniła. Mam nadzieję, że przy okazji nowych filmów i kolejnego boomu na Star Wars uda mi się ją powiększyć jeszcze bardziej!

poniedziałek, 11 listopada 2013

Najlepsze motywy muzyczne z gier komputerowych


Muzyka jest dla mnie jednym z najważniejszych (jeśli nie najważniejszym) elementów filmu bądź gry. Nie dość, że jest ważnym towarzyszem scen wizualnych, to jest jeszcze głównym budulcem klimatu i czynnikiem najbardziej wpływającym na emocje. Często zapada w pamięci na długo.

Kiedy słucha się motywów muzycznych z najlepszych gier, od razu wracają wspomnienia i emocje które towarzyszyły nam podczas rozgrywki. Ba, często nawet ze zwielokrotnioną siłą! Ja właśnie tak mam, że po skończeniu dobrej produkcji sięgam po soundtrack i przeżywam, przywołując wspomnienia z gry, sięgając do nich jak do wspomnień z życia realnego. Czasami potrafię wrócić do wybranego score po kilku latach, przypominając sobie o wielkości wybranej pozycji i nabierając ochoty na powtórzenie przygody.

Przygotowałem listę najlepszych moim zdaniem utworów, których słuchanie wywołuje u mnie najwięcej emocji i tęsknoty do skończonych już gier:

Kai Rosenkranz - Vista Point [Gothic 3]


Clint Mansell – Leaving Earth [Mass Effect 3]


Inon Zur - Leliana's Song [Dragon Age: Origins]


Jack Wall - Suicide Mission [Mass Effect 2]


Brian Tyler - Far Cry 3 [Far Cry 3]


Hans Zimmer & Lorne Balfe - Exodus [Call of Duty: Modern Warfare 2]


Jesse Harlin - Vode An (Brothers All) [Star Wars: Republic Commando]


Michael McCann - Icarus [Deus Ex: Human Revolution]


Matt Uelmen - Wilderness [Diablo 2]

środa, 6 listopada 2013

Episode VII: pięć rzeczy które chcę zobaczyć, i pięć których nie chcę


Chcę w Episode VII:

1. Silnych postaci kobiecych
Silnych i ładnych, w jak największych ilościach. Nie licząc oczywiście Lei i Padme, w filmach Star Wars tego typu istoty przewijały się głównie w tle (Aayla, Luminara, Bariss, Oola, dwórki), dlatego byłoby miło gdybyśmy tym razem zmienili trochę układ sił. Jest na to szansa, ponieważ Abrams wielokrotnie przyznawał, że taki koncept Star Wars zbudowanego wokół silnej postaci kobiecej jest interesujący. Dodatkowo, jeśli w nowych filmach nie pojawią się ładne Twi'lekianki, będę bojkotował całą markę niezależnie jak dobra będzie historia!

2. Epickich scen batalistycznych i walk na miecze świetlne
Bitwa o Hoth i Bitwa o Geonosis to największe bitwy naziemne jakie widzieliśmy, natomiast Bitwa o Endor i Bitwa o Coruscant to największe bitwy kosmiczne. Oprócz nich oczywiście pojawiły się walki miejskie na Naboo, partyzanckie na Endorze, ciekawe stercie nad Yavinem i cała masa mignięć z walk pod koniec Wojen Klonów. Liczę na to, że ujrzymy również w tej części jakąś akcję - czy to w kosmosie, czy na powierzchni jakiejś egzotycznej planety. Kto wie, może biegnące na siebie armie Jedi i Sithów? Taaak, to by było epickie. Chcę też jak najwięcej walk na miecze świetlne. Oczywiście ich rozmach musi przypominać Prequel Trilogy, nie ma mowy o powtórce ze statycznej walki z ANH. Liczę na wymyślną choreografię, ciekawe otoczenie i mocną dawkę emocjonalną!

3. Nowe, egzotyczne planety
W każdej części pojawiają się planety wyjątkowe: pokryta lodem Hoth, pustynna Tatooine, lesisty Endor, skąpany w chmurach Bespin, piękna Naboo, i cała masa innych planet, włącznie z kilkoma pięknymi lokacjami pojawiającymi się na moment w sekwencji Rozkazu 66. Chciałbym zobaczyć coś wyjątkowego, coś nowego. W The Clone Wars pojawiło się wiele planet które mogłyby być wykorzystane, podobnie EU, ale nie pogardziłbym jakąś całkowicie nową.

4. Dialogów które będziemy pamiętać na wieki
Cała masa tekstów z Sagi Star Wars wpisała się na stałe do kanonu popkultury, kultury i życia codziennego. Kto nie zna frazy "niech Moc będzie z tobą", mądrości Yody czy słynnego "- Kocham cię. - Wiem."? Przy całej masie filmów usiłujących wprowadzać sprawne dialogi i chwytliwe teksty dość trudno powtórzenie tego sukcesu Gwiezdnych Wojen, ale kolejny Epizod jest idealną okazją aby trafić na podatny grunt całej masy fanów.

5. Wizualnej i dźwiękowej orgii
Zalicza się do tego wszystko: efekty specjalne, montaż,  sposób pokazywania scen, muzyka, dźwięk. Zawsze stało to na najwyższym poziomie, a klatki z filmów można oprawiać jak obrazy. Chciałbym, żeby Epizod VII był tak piękny, abym miał wielki problem z wyborem poszczególnych ujęć do wrzucenia na tapetę bądź jako zdjęcie w tle na Facebooku, oraz tak fantastyczny muzycznie abym nie mógł przestać słuchać soundtracka.


Nie chcę w Episode VII:

1. Zrujnowania Expanded Universe
Nawet jeśli ze zmianami, to chciałbym, aby nowe Epizody nie nadpisywały ani nie ignorowały wydarzeń i postaci z którymi zdążyłem się już przez ostatnie kilkanaście lat zżyć. Niektóre z tych książek prezentują niezwykle wysoki poziom, więc naprawdę nie wiem jak dobry musiałby być scenariusz nowych Epizodów, żebym wybaczył ewentualne naruszenia kanonu. Nie lubię również koncepcji wielu wymiarów (Marvel) czy podróży w czasie (Star Trek), więc takie pośrednie "rozwiązania" absolutnie niczego by nie zmieniły. Myślę, że postaci wprowadzone w EU idealnie mogłyby się wkomponować w nową Trylogię i nie wyobrażam sobie innej wersji wydarzeń z czasów po Powrocie Jedi.

2. Lens flares
Czyli nadużywanego przez Abramsa "efektu optycznego pojawiającego się na obrazie na skutek interakcji promieni światła z soczewkami obiektywu kamery" (za wikipedią). Czasami może i wygląda to dobrze, ale nigdy czegoś takiego w Star Wars nie było, więc nie widzę powodu dla którego miałoby się pojawić.

3. Tatooine
No dobra, dopuszczam odwiedzenie tej planety "na moment", ale tylko na moment, i to najlepiej nie od razu w VII części. Tatooine to zadupie, które przypadkiem było miejscem urodzenia się Wybrańca i przez to również miejscem w którym ukrywał się dorastający Luke. Planeta pojawia się w pięciu na sześć Epizodów i starczy! Żadnych "nostalgicznych" zagrań w tym kierunku nie chcę, mam ich wystarczająco dużo w praktycznie każdej grze Star Wars i całej masie książek.

4. Osadzenia fabuły "gdzieś poza cywilizowaną Galaktyką"
Jest to jeden z postulatów słynnego filmiku w którym ktoś przedstawia cztery elementy kluczowe dla tego, aby nowe Gwiezdne Wojny były dobre. Dla mnie jest to żałosny pokaz czystego hejtu na Prequele, dlatego umieszczam tutaj ten aspekt, który zirytował mnie najbardziej. Chcę zobaczyć Coruscant, chcę zobaczyć wydarzenia ważne dla Galaktyki na najwyższym szczeblu, chcę poznać kulisy polityczne i historyczne wydarzeń w filmie. Nie chcę aby fabuła była osadzona na siłę na jakimś zadupiu, oddalonym od centrum GFFA i imitującym wrażenie "niewiedzy" i osamotnienia.

 5. Zbyt dużej roli Hana, Luke'a i Lei.
Wiem, że są to postaci bardzo ważne, ale czas na nowych bohaterów. Każda Trylogia opowiada historię innego pokolenia rodziny Skywalker, czas więc przekazać pałeczkę z rąk Wielkiej Trójki do rąk potomków Solo i Skywalker. Szansa na dokonanie tego była pod koniec serii NEJ, niestety nie została wykorzystana i szczerze jestem już zmęczony czytając o heroicznych wyczynach tych podstarzałych już bohaterów. Nie wydaje mi się również - nie ważne jak bardzo bym ich lubił - aby oglądanie biegających na ekranie sześćdziesięcioletnich, przygrubych i sflaczałych dziadków dawało mi poczucie satysfakcji. Leia od trzydziestu lat nie wygląda dobrze w Złotym Bikini...

sobota, 10 sierpnia 2013

Star Wars Episode VII - być spoiler-free czy nie?


Nienawidzę spoilerów. Jedna informacja dotycząca przyszłości jakiegoś serialowego bohatera potrafi mnie nieźle zdenerwować, włącznie z chęcią rezygnacji z dalszego oglądania. Tak samo z filmami - lubię nie wiedzieć za dużo, czuć zaskoczenie i dać się pochłonąć fabule bez wiedzy o żadnych kluczowych jej elementach. Uważam nawet, że dzisiaj trailery są zbyt długie i często za bardzo opowiadają o treści filmu. Często oglądamy jakiś film, którego fabuła w większości została nam już podana na talerzu w zwiastunie, a sam film jest poszerzeniem historii i potwierdzeniem tego co już wiemy - nie jest to przyjemne. Nie jest przyjemne również to co robią wydawcy książek. Często czytając opis powieści zamieszczony na tylnej okładce, dowiadujemy się treści POŁOWY (jeśli nie więcej!) książki. Jest to żenujące i nauczyło mnie, żeby nigdy tam nie zaglądać przed skończeniem czytania.

Podobnie jest z każdym medium - z książkami, z komiksami, z grami. Lubię wiedzieć jak najmniej. Dlatego przy okazji premiery Epizodu VII nasuwa się pytanie - co zrobić ze spoilerami? Nigdy do tej pory nie miałem okazji do tak bliskiego "czuwania" przy produkcji Star Wars. Przy okazji Prequeli byłem za młody, to raz, a dwa: nie miałem dostępu do Internetu. Teraz natomiast mogę na bieżąco śledzić wszelkie newsy, zdjęcia z planu, zapowiedzi, przecieki, wywiady, i spędzać setki godzin na spekulacjach na forach fanów Star Wars.

Żeby być spoiler-free musiałbym całkowicie odciąć się od tej części Internetu, w której spędzam najwięcej czasu, a mimo to, ciągle istnieje ryzyko, że ktoś mi poda spoiler w innych miejscach. Ryzyko jest gigantyczne, bo w 2014 i (szczególnie) 2015 roku Episode VII będzie WSZĘDZIE - w telewizji, w prasie, na ulicy, w radiu, w sklepach, w każdym zakątku Internetu! Skąd mam mieć pewność, że nie przeczytam gdzieś za dużo, nie zajrzę w komentarzach za daleko, jakiś kretyn nie wrzuci czegoś na walla na Facebooku (musiałbym odlajkować wszystkie strony SW), czy nie zobaczę jakieś rozmowy o VII na chacie w The Old Republic? Nie mam, jest więc ryzyko, którego nie wyeliminuję dopóki nie zamknę się w jaskini aby żyć jak pustelnik.

Mimo przyjemności z niewiedzy, trzeba wziąć pod uwagę, że Star Wars to coś innego niż jakiś tam serial czy książka. Mam okazję uczestniczyć w wielkim czuwaniu związanym z wygrzebywaniem wszelkich newsów, zdjęć, wywiadów i przecieków oraz wielogodzinnej spekulacji na forach, składania pojedynczych elementów w całość. Pewnie, nie chciałbym przeczytać nowelizacji przed premierą filmu, nie chciałbym też znać pewnych KLUCZOWYCH dla fabuły elementów (które zapewne nie wyciekną zanim nowelizacja/film nie trafi do księgarń/kin), ale wiedziałbym dużo.

Spoilery na pewno nie zmienią tego czy film jest dobry czy zły, mogą nawet nie do końca wpłynąć na jego odbiór - przecież za każdym razem kiedy oglądam któryś Epizod, to jest zajebiście. Podobnie z kolejnym przeczytaniem ulubionej książki czy zagraniem w ulubioną grę. Fakt, to uczucie kiedy pierwszy raz widziałem III było niezwykłe, ale przecież wiedziałem, że Anakin przejdzie na Ciemną Stronę i spłonie w lawie! Wszystko było jasne, nie wiedziałem tylko jak film będzie skonstruowany, jak aktorzy dadzą sobie radę, jaki będzie montaż, muzyka, scenografia, jak to wszystko będzie razem grało jako jedna wielka epicka całość i podróż do Odległej Galaktyki. Warto też wspomnieć, że zdecydowanie bardziej przeżyłem przeczytanie nowelizacji Zemsty Sithów niż sam film, co wskazuje, że nie tylko istotne jest CO opowiada historia, ale JAK.

Istnieją nawet ciekawe badania które wskazują, że spoilery zwiększają przyjemność z odbioru historii. Można przeczytać o tym TUTAJ. Z niektórymi tezami można się zgodzić - ze spoilerem łatwiej jest zagłębić się w daną przygodę i ją zrozumieć, zwracając uwagę na małe szczegóły. To działa kiedy czytamy wielokrotnie ulubioną książkę czy oglądamy film: mimo znajomości treści, czerpiemy z jej przeżywania na nowo dużą przyjemność, czasami nawet większą niż wcześniej. Oczywiście z niektórymi tezami mógłbym dyskutować - na pewno w niektórych historiach ten element zaskoczenia jest KLUCZOWY dla historii (Fight Club, Szósty Zmysł, Truman Show) i lepiej dać się zaskoczyć podczas oglądania filmu, niż czytając niepotrzebny artykuł.

Nie uniknę spoilerów, nie ważne jak bardzo bym chciał. Mogę za to uniknąć gigantycznej irytacji, gdybym na taki natrafił. Bo czy odbiór filmu nie byłby lepszy, gdybym znał jego niektóre elementy z własnej woli, a nie z woli przypadku? Dodatkowo, nie bycie spoiler-free umożliwia mi kontakt z innymi fanami oczekującymi na nowy film. Z tego co czytam na forach, te miesiące przed premierami prequeli były w Sieci dla nich niezwykłym doświadczeniem, pełnym rozbudowanych dyskusji, debat i spekulacji, często w oparciu o nieprawdziwe informacje czy zdeformowane pogłoski. To na pewno będzie niezwykłe doświadczenie.

Nie będę więc spoiler-free. Mimo chęci obejrzenia Episode VII bez żadnej wiedzy o nim, nie mógłbym powstrzymać CIEKAWOŚCI i chęci dzielenia się nią z innymi, a zagrożenie wpadnięcia na spoiler jest zbyt duże. Pochłonę więc większość jak gąbka, a potem pójdę na Episode VII z otwartym sercem pełnym ciekawości, czy Star Wars to tylko 1977-2012 czy może wkroczymy w nową Złotą Erę? Byłoby świetnie.

piątek, 26 lipca 2013

Minister Biernacki i cenzura internetu


Dzisiaj dowiedziałem się, że minister sprawiedliwości, Marek Biernacki, jest nieodpowiedzialnym i leniwym rodzicem. No i do tego kretynem, nie mającym pojęcia o funkcjonowaniu internetu, ani o zwyczajach obywateli państwa, któremu służy.

Jak długo zwykli obywatele będą jeszcze znosić tego typu wypowiedzi? Jakakolwiek cenzura to ograniczanie wolności słowa, wolności która jako tako może jeszcze istnieć tylko w ostatnim bastionie niezależnej myśli - w internecie. Ma być odwrotnie! Powinny powstawać specjalne przepisy prawne które postawiłyby betonowy mur między internetem a JAKIMIKOLWIEK regulacjami jego dotyczącymi. Nie może być tak, że jakiś minister czy poseł, nie mający pojęcia o nowych technologiach i nie potrafiący poruszać się po Sieci, natrafi nagle na jakąś treść z którą postanowi walczyć poprzez ustawy i akty prawne, poprzez cenzurę i ograniczanie wolności. Każda taka jednostka powinna być NATYCHMIASTOWO pozbawiona miejsca w sferze publicznej i politycznej!

Tym bardziej nie może być tak, jak stało się obecnie w UK - pod pozorem "ochrony" dzieci narodu, David Cameron i jego świta zablokowali dostęp do pornografii wszystkim internautom. Leniwi politycy-rodzice, w imieniu leniwych-rodziców z całego kraju, zamiast kampanii promującej całą masę filtrów i metod na blokowanie treści niebezpiecznych, bądź informowaniu o zagrożeniach które mogą czyhać na każdym kroku (stalking, phishing, zasady działania portali społecznościowych i randkowych), czy w ogóle nie myśląc o zdrowym podejściu nie dopuszczania dziecka przed internet zanim nie skończy ono podstawówki, postanowili zapobiegawczo narzucić filtr całemu społeczeństwu. Powinni jeszcze wprowadzić prohibicję na alkohol, aby dzieci przypadkiem nie dopijały wódki z kubków pozostawionych po imprezach wyprawianych przez rodziców, no i odciąć prąd we wszystkich domach, aby przypadkiem żadna pociecha nie wsadziła palców do kontaktu.

Warto jeszcze dodać o tym, że w internecie właściwie nie da się zablokować skutecznie żadnych treści. Blokada The Pirate Bay w (faszystowskim już prawie) UK skończyła się po prostu wysypem setek (sic!) domen, które bez problemu umożliwiają Brytyjczykom ściąganie torrentów. Nie mówiąc już o innych metodach, takich jak bramki proxy, sieć TOR czy po prostu wysyp undergroundowych stron umożliwiających dostęp do najdziwniejszych treści. Rodzi to kolejny problem - w przypadku cenzury, zdesperowani obywatele będą grzebać daleko w internecie, szukając uprawnionej pornografii. A internet to miejsce dziwne, dla zwykłego człowieka który wejdzie w jego głębsze zakamarki może to być zdecydowanie bardzo SZOKUJĄCE. Zwykli obywatele natrafią na nic innego jak na najróżniejsze i najdziwniejsze fetysze oraz pornografię na którą natrafić by nie chcieli (i nie natrafiliby gdyby nie musieli) - gwałty, fetysze związane z fekaliami, pedofilię, zoofilię i wszelkie dziwactwa które na pewno mają swoje nazwy, a których na szczęście nie znam (należy szukać w terminologii psychiatrycznej). Poza tym kto wie, czy ograniczenie dostępu do pornografii nie zwiększyłoby liczby gwałtów, bądź ogólnej przemocy?

Czy tak państwo chce chronić umysły swoich obywateli i ich dzieci? Jak długo jeszcze ludzie będą znosić takie wypowiedzi? Dlaczego ludzie myślący i odpowiedzialni mają BAĆ SIĘ państwa i jego regulacji skierowanych tak naprawdę w kierunku masowych idiotów nie potrafiących ochronić dziecko przed niechcianymi treściami? Wiem, że to hasło jest już strasznie suche, ale warto powtarzać je przy każdej okazji: to państwo i politycy mają bać się społeczeństwa, a nie społeczeństwo państwa i polityków! Biernacki za takie wypowiedzi powinien być pozbawiony władzy.

Zagrożenie jest REALNE, blokada pornografii w UK, jakkolwiek absurdalny i idiotyczny pomysł (z wielu powodów), jest faktem i niestety trzeba się liczyć z tym, że jakiś kretyn pokroju ministra Biernackiego zacznie w Polsce lobbować podobne pomysły (nie ważne czy na serio z głupoty, czy w celu wprowadzenia furtki umożliwiającej cenzurę i kontrolę internetu). Szkoda tylko, że polscy politycy sięgają po rozwiązania z "zachodu" jedynie wtedy, kiedy chodzi o cenzurę bądź blokowanie czegokolwiek. Kiedy Cameron forsował w Wielkiej Brytanii liberalne prawo związane z małżeństwami homoseksualnymi to siedzieli wszyscy cicho.

Żałosne.

ADDENDUM: Cytat tak żałosny, że nie wymaga komentarza: "Powinniśmy rozpocząć prace nad ograniczeniem dostępu do treści pornograficz­nych, przede wszystkim młodym ludziom. Już dzisiaj nie zawsze rozróżniają co jest dobre, a co złe, w następnych pokoleniach może być znacznie gorzej. Widząc te treści będą wychodzić na ulice, być może zabijać, być może gwałcić, chcemy temu zapobiec" – Andrzej Romanek, poseł Solidarnej Polski (źródło).

poniedziałek, 1 lipca 2013

Rodzina Soulwaker - Legacy 50


W ten weekend moje Legacy z dumą otrzymało tytuł Living Legend - po ok. 1800 godzinach gry, udało mi się dotrzeć do 50 poziomu Legacy. To jedno z najważniejszych osiągnięć gry, jestem więc z tego powodu bardzo dumny. Niedługo również skończę storyline Przemytnika, ostatniej historii klasowej po stronie Republiki (później czekają na mnie II i III rozdział Sith Warriora oraz wszystkie rozdziały Bounty Huntera).



Gratulacje dla Drobinki, która miała zaszczyt zdobycia tego tytułu!

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Tytuł Star Wars: Episode VII


Internet płonie od spekulacji, plotek i dywagacji na temat nowej części Star Wars. W części jest to śmietnik, pełen idiotycznych pomysłów i bezsensownych dyskusji, w części ciekawa burza mózgów i spektakl oczekiwań. Jednym z tematów, bardzo często poruszanych, jest tajemnica tytułu nowego Epizodu - rzecz którą łatwo przewidzieć i którą - przy odrobinie szczęścia i wiedzy - można "trafić". Gdyby zestawić tytuły wszystkich Epizodów Star Wars oraz odpowiednio obu Trylogii,  można zauważyć ich ścisły związek.

The Phantom Menace - A New Hope
Pierwszy z nich, to tytuł negatywny, niosący za sobą zagrożenie. Drugi, to tytuł pozytywny, niosący za sobą... nadzieję. W obu tytułach nie pojawiają się żadne słowa powiązane ze światem Star Wars, są one dość lakoniczne i abstrakcyjne.

Attack of the Clones - The Empire Strikes Back
Oba tytuły militarystyczne, nastawiające na akcję (Attack/Strikes Back) oraz używające słów związanych bezpośrednio z universum (Clones/Empire). Są mocno związane z fabułą filmów.

Revenge of the Sith - Return of the Jedi
Oba tytuły związane z dwoma przeciwstawnymi "frakcjami" Mocy, Sithami i Jedi. Podczas prac nad szóstym Epizodem, film był zatytułowany Revenge of the Jedi (oczywiście nie mówimy tutaj o tytule-przykrywce: Blue Harvest), ale Lucas dość szybko zmienił "zemstę" na "powrót", gdyż faktycznie Jedi się nie mszczą, jest to sprzeczne z ich podstawowymi zasadami. Mamy więc Zemstę/Powrót Sithów/Jedi.

Wszystkie powyższe tytuły mają dwa człony (szczególnie ładnie widać to w polskim przekładzie), oraz następują po sobie według następującego schematu przesłania: negatywne (mroczne), pozytywne (klony), negatywne (Sithowie), pozytywne (nadzieja), negatywne (Imperium), pozytywne (Jedi).

Gdyby próbować zgadnąć tytuł VII, trzeba by sięgnąć po schemat z I i IV, oraz wymowę negatywną. Przykładowe tytuły które przychodzą mi zupełnie spontanicznie do głowy:
- Shadows of the Past
- The End of Light
- Dawn of  the Light
- Birth of the Death
- The Old Threat
- The Coming Storm
- The Forgotten Threat
- The Darkness Reborn
- Echoes of the Past
- The Shroud of Chaos
- Fall of the Veil

Bądź jakakolwiek mieszanka powyższych słów. Oby Disney trzymał się tego schematu w tytułowaniu nowych Epizodów - mi się on bardzo podoba.

wtorek, 14 maja 2013

Random Access Memories: moje wrażenia


Na Random Access Memories czekam już od dawna, ale to co przeżyłem w ciągu ostatniego tygodnia (czy nawet dwóch) przechodzi ludzkie pojęcie. Po pierwsze, byłem niesamowicie nakręcony na kolejny album Daft Punk, bo uważam ich za świetnych Muzyków, a ostatnia ich pełnowartościowa płyta wyszła osiem lat temu. Po drugie, poprowadzona została świetna kampania marketingowa: fantastyczne wywiady z współtwórcami albumu umieszczane na youtube, świetny singiel i fantastyczne filmiki promocyjne. Po trzecie, Daft Punk ma całą rzeszę oddanych fanów na całym świecie, wszyscy więc się wzajemnie nakręcali czekając na nowy album. Po czwarte, żyjemy w czasach, w których albumy ukazują się zwykle kilka dni, a nawet tygodni, przed premierą, co nazywane jest po prostu "leakem" (taki album ktoś ripuje podczas jego drogi od muzyków, przez tłoczenie, po dystrybucję) i co spowodowało, że album mógł się ukazać W KAŻDEJ CHWILI.
Te powyższe powody doprowadziły do tego, że spędziłem ostatnio bardzo dużo czasu (za dużo!) siedząc na reddicie, 4chanie, hasitleak czy Daft Club czekając na leak, przy okazji czytając posty milionów fanów DP, czekających razem ze mną na to wielkie Wydarzenie. To było po prostu ekscytujące, stresujące i bardzo, bardzo ciekawe doświadczenie, tym bardziej, że Internet (szczególnie 4chan...) wypełniały rzekome "leaki" które okazywały się jakimiś albumami dla dzieci czy kolekcjami zdjęć Kevina Spacey (serio!), bądź historyjki o tym jak to ktoś (przykładowo) pracuje w sklepie muzycznym w Australii, dostał album i zripuje go jak wróci do domu... można więc było dostać niejednego zawału serca i niejeden raz się zawieść, zirytować bądź ostro wkurwić.

Problemem był fakt, że RAM jest prawdopodobnie najbardziej chronionym albumem w historii muzyki. Dziennikarze i krytycy muzyczni mieli początkowo możliwość odsłuchania albumu jedynie na specjalnie organizowanych do tego imprezach, później dostawali oni album do oceny w specjalnych teczkach-sejfach, które miały własny wbudowany głośnik. Kto wie w jakich warunkach była tłoczona płyta... Na pewno nieźle kontrolowanych, skoro nic nie wyciekło.

Tak czy inaczej, album wyciekł, a właściwie został publicznie wydany przez iTune w specjalnym streamingu. Co prawda leak ukazał się jakieś 30 minut przed transmisją od Apple, ale źródłem było właśnie iTunes, ot ktoś z firmy wcześniej umieścił album na 4chanie. I posłuchałem go już kilka razy. I... cóż, RAM przerósł moje najśmielsze oczekiwania, oczekiwania które wyrosły na dwóch tygodniach oczekiwania i które były naprawdę, naprawdę wysokie. Zapewniam.
Pierwsze co się rzuca w ucho to kompletna zmiana jeśli chodzi o klimat i w ogóle... gatunek muzyczny. Daft Punk w tym albumie używa jedynie prawdziwych instrumentów, nie ma żadnych sampli, nie ma nawet syntezatorów! Pojawiają się gitary elektryczne (w różny sposób nastrojone), perkusja (naprawdę fantastyczna i prowadząca wiodącą rolę), orkiestra (piękne skrzypce!), gitara basowa, fortepian, organy i cała masa różnych innych instrumentów: od trąbek, przez trójkąty, po grzechotki. Wokalistami są goście, bądź roboty. Każdy utwór ma do tego specyficzny klimat, zbudowany właśnie wokół tych gości, kolaborantów, którzy zostali zaproszeni do współtworzenia płyty (są to zarówno dawne legendy muzyki disco i legendarni producenci czy pisarze piosenek, ale też współcześni twórcy). Gdybym miał określić gatunek, byłoby to coś w rodzaju... hm, mieszaniny funku, alternatywnego rocka, indie rocka, metalu, nu-metalu, muzyki klasycznej, disco, groove i... czystej epickości.

Przyjrzyjmy się pojedynczym utworom:



1. Give Life Back to Music 9/10

Świetny opening. Funky klimat, zmuszający do tańca rytm, świetna gitara Nile'a Rodgersa, do tego roboci wokal powtarzający tę samą frazę, będącą pewnego rodzaju obietnicą tego, czym będzie album.


2. The Game of Love 7/10

Spokojny utwór, bardzo delikatna muzyka i roboci wokal. Jako element albumu, nie powala na kolana, ale jest dość istotny, uspokaja przed kolejnym kawałkiem. Muzycznie perfekcyjny, czysty i hipnotyzujący.


3. Giorgio by Moroder 10/10

Chyba najlepszy kawałek RAM. To trzeba usłyszeć - utwór jest po prostu PRZE-EPICKI. Powala na kolana. Geniuszem będzie ten, kto odnajdzie wszystkie smaczki zamieszczone w tym utworze, wszystkie odniesienia do różnych gatunków muzycznych, od funku, przez jazz, blues, muzykę klasyczną, hip-hop, po metal, rock. Arcydzieło.


4. Within 8/10

Kolejny spokojny utwór, mocno obudowany na dźwiękach fortepianu. Bardzo smutny i melancholijny. Można się kłócić, czy taka opowieść z ust robota nie psuje emocjonalnego przekazu, ale mi to nie przeszkadza.


5. Instant Crush 7/10

Bardzo indie rockowy kawałek, chociaż mi osobiście przeszkadza ten autotune wokalu. Bardzo fajne gitary, szczególnie ciekawie się w to wszystko komponuje metalowa solówka na gitarze elektrycznej.


6. Lose Yourself to Dance 9/10

Utwór wywołał we mnie pragnienie tańca, które z dumą zrealizowałem. Najlepszy taneczny kawałek albumu, naprawdę świetny. Powraca funkowy klimat pierwszego utworu, do tego fajny piskliwy wokal zmieszany ze śpiewającymi robotami, no i fantastyczna gitarka Rodgersa. I lost myself to dance!


7. Touch 10/10

Jeden z najlepszych utworów tego albumu. Bardzo różnorodny, często zmieniający tempo i klimat, ale pełen fantastycznych epickich momentów. Brak słów, żeby to opisać - czyste emocje i ciarki na plecach.


8. Get Lucky 8/10

Byłem zachwycony singlem, głównie dlatego, że to nowy Daft Punk po tylu latach, ale też po prostu kawałek mi się spodobał i niesamowicie wbił w ucho. Muszę jednak przyznać, że jako część RAM, nie jest to nic specjalnego. Cóż, może się przesłuchałem tym kawałkiem, a może zbyt długo czekałem na pozostałe i dlatego nie ma takiego szału? Tak czy inaczej, hit lata.


9. Beyond 7/10

Fajnie się zaczyna i później jest również fajnym połączeniem klimatu Get Lucky czy Lose Yourself to Dance, ale dużo spokojniejszym i mniej chwytliwym. Czasami uderza trochę klimatem z TRON. Fajne jako chilloutowy utwór, ale nie ma szału.


10. Motherboard 8/10

Kolejny spokojny utwór, którzy kojarzy mi się bardzo z The Flashbulb. Jako część RAM pełni rolę kolejnego "uspokajacza", przygotowującego nas na ostatnie kawałki, ale mimo to, jest świetny, bardzo chilloutowy, naturalny. Brzmi fantastycznie!


11. Fragments of Time 5/10

Nie wiem co o tym myśleć, takie to nijakie. Fajne, ale nijakie, niczym się nie wyróżnia.


12. Doin’ It Right 4/10

A ten kawałek, przez niektórych uważany za jeden z najlepszych, moim zdaniem jest jednym z najsłabszych z albumu.


13. Contact 10/10

Epicki finał. To jest właśnie to co kocham, dokładnie taka muzyka jakiej szukam odkąd jestem fanem M83. Brak słów. Utwór jest po prostu epicki, głośny, fantastyczny, nie pozostaje nic innego jak machać głową i ruszać wyobraźnią do fantastycznej perkusji zmieszanej z niesamowitymi organami (zastępującymi syntezatory), elektronicznymi dodatkami i piękną, schowaną w tle gitarą basową.



I cóż, z mojej strony tyle. W wakacje w klubach każdy DJ set będzie wyglądał tak, a Get Lucky prawdopodobnie będzie hitem roku. Sam album gniecie mnie po jajach, ale nie ogłaszam go AOTY, bo dopiero maj. No i nie wiadomo co nam Röyksopp przyniesie jesienią...

Tak czy inaczej Daft Punk robi Muzykę. Przez duże M. Album jest istnym arcydziełem i natychmiastowym klasykiem - nasze dzieci będą o nim mówić tak, jak my dzisiaj mówimy o Dark Side of the Moon, a Daft Punk będzie legendą taką, jaką są The Beatles.


sobota, 16 marca 2013

Interpretacja Saturdays=Youth


Przedostatni album M83 zatytułowany "Saturdays = Youth" to dawniej najmniej lubiany przeze mnie album tej grupy. Różni się dość znacząco od poprzednich krążków, muzyka jest tutaj dużo bardziej wesoła, popowa i przypomina często muzykę lat 80. Dość spora różnica względem mroczniejszej ściany dźwięku, post-rockowych brzmień i epickiego - wręcz filmowego - elektro poprzednich albumów. Mimo to, nadal w wielu miejscach można odczuć "prawdziwe M83". Nie znaczy to jednak, że albumu nie lubiłem, ba, jest genialny, ot po prostu w porównaniu do arcydzieł w rodzaju "Before the Dawn Heals Us" czy "Dead Cities, Red Seas & Lost Ghosts" jest to płyta "tylko" bardzo, bardzo, bardzo dobra i wspaniała.
Ostatnio zacząłem jednak bliżej przyglądać się S=Y, próbowałem interpretować sens poszczególnych piosenek oraz złączyć je ze sobą. Punktem wyjścia do tego było wrażenie, że każda płyta M83 to pewnego rodzaju podróż,  przekaz który zaczyna się z pierwszym utworem i kończy na ostatnim, spójna całość która dojrzeniu jeszcze wspanialej wpływa na odbiór muzyki. Widać to już w pierwszej płycie, której nawet same tytuły tworzą krótką historię: Last Saturday - Night - At The Party - Kelly - Sitting - Facing That - Violet Tree - Staring At Me - I'm Getting Closer - She Stands Up - Carresses - Slowly - My Face - I'm Happy, She Said.

Przejdźmy teraz do przedostatniego albumu M83 (jeśli nie masz albumu, przygotowałem specjalną playlistę, po prostu kliknij tutaj). S=Y zaczyna się utworem "You, Appearing" i słowami:


It's your face
Where are we?
Save me

Poznajemy tutaj mężczyznę, prawdopodobnie mającego już swoje lata. Jawi mu się przed oczami - we śnie bądź na jawie - twarz ukochanej z czasów młodości, twarz która wywołuje w nim nawał wspomnień i żalu. Jest to nostalgiczna tęsknota za platoniczną miłością,dziewczyną z którą nie udało mu się stworzyć związku, a mimo to potrzebuje jej, pragnie jej, tęskni za nią, żałuje niewykorzystanych szans. Pierwszy utwór to jednocześnie wołanie o pomoc, wyraz żalu i pragnienia powrotu do czasów młodości.

To jest umotywowane również tym co mówił Anthony Gonzalez w wielu wywiadach, ta płyta to hołd złożony czasom kiedy ten był nastolatkiem. Sam Anthony wielokrotnie mówił o tęsknocie do tych wspaniałych lat młodości, wypowiadał się w różny sposób o tym jak niesamowicie wpłynęły one na jego twórczość, na jego obecne życie. Teraz zaczyna się część albumu poświęcona właśnie temu okresowi życia, jeśli jednak chcecie radosnej interpretacji, to muszę Was zmartwić - to chyba najsmutniejszy album M83.

W "Kim & Jessie" widzimy nastoletnią ślepą miłość pełną beztroski i szaleństwa (Kids of the woods / They are crazy about romance and illusions) w której młode, zakochane w sobie dziewczyny, próbują uciec przed rzeczywistością (Somebody lurks in the shadows / Somebody whispers). W jaki sposób to robią? Przez eksperymenty z narkotykami, o tym właśnie jest głównie ten utwór:

Dream dressed in blue
It's all they need for now and forever
Dazed by the moon
They shatter their heartbeats
With singing

(...)

They need to drown out out all the voices
They pass a bottle like it is water
And soon they'll be flying
They are gods, they are lightning!

Sama wypowiedź Anthony'ego: "A lot of people always tell me that M83 is always about melancholy music, so I wanted to write something happy with hooks, a bit kitsch. The lyrics are about two teenage girls having a drug experience."

Może jedna z tych dziewczyn to obiekt tęsknoty i miłości naszego głównego bohatera? Przejdźmy dalej do kolejnego utworu z płyty, czyli "Skin of The Night":


Like a moth she moves to the red light
Her blood warms and boils there
She skims the sweat like a new milk
And pops the buttons off her wet blouse

Oh Queen of the Night
Well she is deep inside
She is haunting me
(All of her soft parts call to me
She could be mine)

She digs her nails into her naked chest
Miles of veins fan out like a road map
She pulls back the skin to show her ribs
That twinkle like shooting stars

Tutaj powracamy do naszego głównego bohatera i poznajemy jego fantazje seksualne o umiłowanej kobiecie którą wspomina. Właściwie nie trzeba głęboko zagłębiać się w znaczenie tekstu, słowa tej piosenki ociekają wizją pięknej kobiety widzianej oczami zakochanego w niej mężczyzny, a uwodzicielski głos wspaniałej Morgan Kibby jeszcze bardziej uautentycznia ten obraz.

Linijka "She could be mine" śpiewana przez mężczyznę raczej daje nam do zrozumienia, że nigdy nie udało mu się nigdy być z tą kobietą, że było to jedynie platoniczne zauroczenie. Kto wie, czy nie czai się on gdzieś wśród drzew i nie obserwuje swojej miłości która razem ze swoją dziewczyną (przypominam, są to lesbijki) odpływa w narkotycznej ekstazie?

Mężczyzna cierpi, tęskni. "She is haunting me" wskazuje na fakt, że wizja tej kobiety nie pozwalała mężczyźnie normalnie funkcjonować - każdy kto był kiedyś platonicznie zakochany wie o czym mówię: o tej nieustannej tęsknocie i pragnieniu, o uciekaniu w fantazje i tworzenie w głowie scenariuszy i historii z obiektem naszych pragnień. Nasz bohater siedzi w półśnie w fotelu, cierpi i wspomina. Tęskni, pragnie. Goni za fantazjami.

W kolejnym utworze, "Graveyard Girl", poznajemy samotną, naiwną i zbuntowaną młodą dziewczynę którą można określić mianem emo i gotyckiego odludka. Wydaje się jej, że wie wszystko o życiu, jest zagubiona i czuje się niechciana przez świat. To ten typ samotnej dziewczynki noszącej czarne ubrania, ukrywającej się za czarnym makijażem, chodzącej na nocne samotne spacery i zaczytującej się w poezji okresu romantyzmu.

Death is her boyfriend
She spits on summers and smiles to the night
She collects crowns made of black roses
But her heart is made of bubble gum

(...)

Dark rags and red stars
She's the dirty witch of her high school
She worships Satan like a father
But dreams of a sister like Molly Ringwald


W drugiej części utworu wypowiada się sama bohaterka, choć jest to najprawdopodobniej wyobrażenie mężczyzny o tym co mogła by powiedzieć:

I'm gonna jump the walls and run
I wonder if they'll miss me?
I won't miss them
The cemetery is my home
I want to be a part of it
Invisible even to the night
Then I'll read poetry to the stones
Maybe one day I could be one of them...
Wise and silent
Waiting for someone to love me
Waiting for someone to kiss me
I'm fifteen years old
And I feel it's already too late to live
Don't you?

Piętnastoletnia "dziewczyna z cmentarza", zagubiona dusza która myśli o samobójstwie. Czyżby to ona była wybranką naszego bohatera? Ten tekst to przedstawienie sposobu w jaki nasz bohater ją widzi, a sposób w jaki to robi... jest niesamowity. Zwróćcie uwagę, jak bardzo prosty jest to tekst, wręcz "prostacki", oklepany, pseudodramatyczny, ale jednak widać w tym... dostrzeżenie czegoś więcej, zafascynowanie, zaciekawienie, zauroczenie, wejrzenie pod gotycką fasadę i ujrzenie jej zagubionego, prawdziwego wnętrza. Genialne w jaki sposób można w tak prostych słowach oddać platoniczną miłość do tak nieosiągalnej i zamkniętej w sobie dziewczyny.

"Colours". Głównie instrumental, ale przecież muzyka sama w sobie najlepiej opisuje emocje. A instrumental od M83? Podróż w samo serce duszy. Z pozoru radosny utwór jest tak naprawdę wymieszaniem pięknych wspomnień z czasów młodości oraz obecnego poczucia beznadziejności i tęsknoty - na ten drugi stan wskazują następujące (i jedyne w tym utworze, pojawiające się pod koniec) słowa:

Chasing colors in my fears
I need yourself

Mógłbym się teraz rozwodzić nad tym jakie to piękne, genialne i epickie, ale pozostańmy przy interpretacji. Nasz bohater jest zagubiony, samotny, przepełniony strachem. Szuka on jednak szczęścia, czuje potrzebę aby być kochanym, potrzebnym. Potrzebuje nawet SIEBIE. Jest w stanie takiej agonii i cierpienia, że nie może liczyć nawet na samego siebie, gdyż przez ten strach i poczucie opuszczenia nie jest już tą osobą, którą kiedyś był, lub którą chciałby być. Stan takiej depresji to powrót do naszego bohatera wspominającego młodość, czasy szczęścia i wielkich szans, szans których wykorzystał: nie udało mu się dotrzeć do kobiety którą kochał, do kobiety której teraz potrzebuje...

Kolejny utwór, "Up!", to znowu ucieczka w fantazje i narkotyki, tym razem z udziałem głównego bohatera.

If I clean my rocket
We'll go flying today
And we'll hit the pockets
Of warm and crispy air

Oh, you lovely boy 
You smell so sweet
We ride so well
And we load our pistols 
As we perch upon my razor wings
Up to the planets 
Up to the bodies of the galaxy
We fly, we feed, we suck, we bleed, we need

(...)

Oh, we flee the scene 
Of our little crime
We feel so free
But the hounds of law 
They bite our heels
As we retreat
Up to the planets 
Up to the bodies of the galaxy
We fly, we feed, we suck, we bleed, we need

Rakieta niczym strzykawka, która "oczyszcza się" przez strzyknięcie jej zawartości do żył. Poczucie wolności, zapomnienie o rzeczywistości, ucieczka do fikcyjnego świata marzeń i narkotycznych wizji, podróż na inne planety, do innych galaktyk, a to wszystko z ukochaną dziewczyną. Wydaje się jasne, że cały ten tekst to właśnie "podróż" na haju, kto wie czy nasz bohater zaciekawiony "zainteresowaniami" swojej lubej nie postanowił samemu spróbować?

Latamy (na haju), karmimy się (życiem), ssiemy (bierzemy co się da), krwawimy (cierpimy), potrzebujemy (kogoś).

Kolejny utwór, "We Own The Sky", opowiada o poczuciu wolności i radości. Każdy to zna: "mogę wszystko!", "będę kimś!", "wszystko przede mną!", "jestem młody i piękny!", to poczucie jedności z całym światem, z naturą, nie ważne nawet czy na haju czy pod wpływem zwykłej radości z życia - o tym właśnie jest ten utwór.

Each shade of blue
Is kept in our eyes
Keep blowing and lightning
Because we own the sky

Niebo to nasze życie, każdy odcień tego nieba to część nas samych, ale jednocześnie jest to większa całość, jesteśmy częścią natury, swoimi działaniami ("blowing and lightning") możemy zmieniać obraz świata, całej rzeczywistości. To wrażenie siły i potęgi, jakże wspaniałe poczucie własnej wielkiej wartości!

Secrets from the winds
Burnt stars crying

Soft soft or cruel
Can't we change our minds?
We kill what we build
Because we own the sky

Jesteśmy tak potężni, że możemy sami decydować o swoim losie, o tym czy będziemy dobrzy czy źli, możemy też kształtować otaczającą nasz rzeczywistość, tworzyć i niszczyć to co stworzyliśmy. Jesteśmy potężni, młodzi i piękni!

Secrets from the winds
Burnt stars crying

So many moons here
Lost wings floating

It's coming, it's coming now!
It's coming, it's coming now!
What's coming? What's coming now?
What's coming? What's coming now?

It's coming from the sky
It's coming like the wind

Stajemy przed taką potęgą, że zaczynamy odczuwać przed nią strach ("It's coming, it's coming now!"). Możemy tak wiele, że zaczynamy dostrzegać skutki naszego postępowania ("Burnt stars crying"), wycofujemy się ("Lost wings floating") i przez to dorastamy, gubimy beztroskę przez zetknięcie się z rzeczywistością.

Utwór o dorastaniu, o wybudzeniu się, o niepewności i strachu przed rzeczywistością ("What's coming? What's coming now?"). To jednocześnie  hołd dla uczucia wolności za którym tęskni nasz bohater. Z tym przechodzimy do kolejnego utworu, "Highway of Endless Dreams", w którym muzyka jest niesamowicie ważna, spójrzmy jednak na słowa:

7am dusty road
I'm gonna drive until it burns my bones

Crossing a dream with my old car
Its smell brings the dead memories back

Crossing a dream...

Znowu wspomnienia! Sen o dawnych latach, nostalgiczne wspomnienie pierwszego samochodu, samochodu którym mogliśmy jechać przed siebie nie dbając o nic, bez brania odpowiedzialności za swoje życie i za życie innych. Czysta wolność.

Czyż to nie jest wspaniałe? Ciągle jesteśmy z naszym bohaterem, siedzącym w fotelu, śniącym, tęskniącym, smutnym i przerażonym, jednocześnie dotykamy jego radosnych i pięknych lat młodości, lat które każdy z nas przeżył i za którymi każdy z nas tęskni (bądź tęsknić będzie).

Kolejny utwór: "Too Late". Tytuł mówi chyba wszystko, sama muzyka wprowadza w bardzo nostalgiczny nastrój, ale przejdźmy do tekstu:

I look into your eyes
Diving into the ocean
I look into your eyes
Falling

Like a wall of stars
We are ripe to fall

Czyż to nie piękne? Czyż to nie jasne? On ciągle pamięta o jej oczach, tonie w ich pięknie, oczy są przecież zwierciadłem duszy, najpiękniejszą częścią kobiecego ciała, to w nich mężczyzna się zatraca, w ich pięknie tonie. 

And if you are a ghost
I'll call your name again
And if you are a ghost
I'll call your name...

You, always

Wizja ukochanej jest aż tak realistyczna, że wydaje mu się, że stoi ona przed nim. Cała ta podróż przez poprzednie utwory była spowodowana widokiem miłości z dawnych lat, młodej dziewczyny z która nigdy nie udało mu się być, za którą tęskni i której potrzebuje. Radość czasów młodości nie ma nic do rzeczy, było minęło, stracona szansa. 

You, appearing. You, always. Ty zawsze będziesz ze mną, w moich wspomnieniach, w moich marzeniach, fantazjach. Utracona miłość która nigdy nie powróci, miłość która jest tak realna, że sprawia wrażenie, że jest tuż obok. Przejdźmy dalej, kolejny utwór, "Dark Moves of Love", ściśle wiąże się z tym tematem. 

Najpierw mówi mężczyzna:

The time is blowing out
Dividing you and me
Can you see me?

Widzi swoją miłość, nie chce jej utracić, błaga ją żeby zwróciła na niego uwagę.

Teraz mówi kobieta, patrzy na niego, woła go:

Everything is wrecked and grey
I'm focusing on your image
Can you hear me in the void?

Po czym znowu, powtarzając wielokrotnie, mówi mężczyzna:

I will fight the time and bring you back
I will fight the time and bring you back
I will fight the time and bring you back
I will fight the time and bring you back
...

Rozpaczliwe pragnienie powrotu do dawnych lat, pragnienie zmiany przeszłości, cierpienie spowodowane świadomością niewykorzystania szansy, gotowość do walki... Mężczyzna próbuje uratować obraz ukochanej, jej piękną twarz wołającą do niego...

Nie potrafi. "Midnight Souls Still Remain". Budzi się, a próba uratowania wizerunku ukochanej się nie udaje, obraz się rozmywa. To wszystko to był tylko sen, a on wraca do szarej, nudnej i ponurej rzeczywistości wypełnionej smutkiem i samotnością.

W skrócie i podsumowując konkretne utwory:
1. Pojawia mu się obraz ukochanej, zaczyna wspominać
2. Obserwuje on swoją lubą jak ta odpływa w narkotycznej ekstazie w lesie
3. Fantazjuje o niej
4. Widzi w dziewczynie z cmentarza zagubioną duszę, chce jej pomóc, być z nią
5. Powraca częściowo do rzeczywistości, chce wrócić do tamtych czasów, cierpi
6. Wraca do wspomnień, fantazjuje na haju o podróży do gwiazd ze swoją ukochaną
7. Poczucie wolności, radość z życia, strach i niepewność przed dorastaniem
8. Znowu półsen i ucieczka we wspomnienia, zapach wolności i pierwszego samochodu
9. Esencja jego miłości do nigdy nie zdobytej kobiety, tonie w jej oczach
10. Rozmawia z ukochaną, jest gotowy do walki, chce zmienić nawet cofnąć się do przeszłości i naprawić swoje błędy
11. Wybudzenie się, utracenie obrazu ukochanej, powrót do rzeczywistości

Z całym tym obrazem możemy pójść z interpretacją jeszcze dalej: nasz bohater dowiaduje się o śmierci ukochanej - możliwe, że samobójczej - widzi jej ducha, nieważne czy prawdziwego, może jego umysł płata mu figle, tak czy inaczej sen jest niezwykle realistyczny. Jej widok budzi wspomnienia i tęsknotę. I dopiero teraz, kiedy odeszła, jest szansa, żeby z nią porozmawiać. Siada więc w swoim fotelu i postanawia do niej dołączyć - przecież nie ma po co żyć, cierpi, chce z nią być.

Mocniejsza jednak (wbrew pozorom) byłaby jednak wizja mężczyzny który nie popełnia samobójstwa, ot po prostu tak wygląda jego typowa sobota (saturdays!). Czas wolny i brak pochłonięcia pracą powodują, że człowiek po prostu tonie w swoich rozmyślaniach, a nasz bohater po prostu wspomina, tęskni i żałuje. I tak przez całe życie.

I tak oto "radosny" album zamieniliśmy w najsmutniejszą podróż jaką można sobie wyobrazić.

środa, 13 marca 2013

Goodbye Star Wars?


Niesamowite jak niektóre rzeczy potrafią się zmieniać, odwracać o 180 stopni, zaskakiwać i wpływać na zwykłe życie szarego człowieka. Jeszcze pół roku temu z radością pisałem o nowych projektach w świecie Star Wars, zapowiedzianych głównie na Celebration, czyli jeszcze przed informacjami o przejęciu przez Disney i kolejnej Trylogii. Informacjami, które przyjąłem z entuzjazmem i podekscytowaniem, o czym zresztą zrobiłem podsumowanie na blogu i które po uzupełnienie o oficjalną zapowiedź filmowych spin-offów zamieniły się w taki oto wpis.

Pozwolę sobie zacytować: Jeśli kiedykolwiek mogła mi przejść przez głowę myśl, że Star Wars kiedyś się skończy, że skoro nie będzie nowych Epizodów to na książkach, grach i komiksach daleko to uniwersum nie zajedzie to... Wow, byłem w błędzie.

Pozwolę sobie sparafrazować: Jeśli kiedykolwiek mogła mi przejść przez głowę myśl, że Star Wars ma się świetnie, że skoro będą nowe Epizody, filmy, książki, gry i komiksy to uniwersum zajdzie niesamowicie daleko to... Wow, byłem w błędzie.


"W planach Trylogia Sequeli (2015, 2017, 2019), Epizod VII w pre-produkcji" - problem w tym, że tak naprawdę nie wiadomo jakiej jakości filmy dostaniemy, czy będą godnymi następcami III-VI, czy będą wystarczająco epickie. Nie wiadomo też w jaki sposób wpłyną one na ustanowiony kanon, kanon którym żyłem od premiery Zemsty Sithów, zaczytując się w kilkudziesięciu książkach poszerzających wszechświat i opisujących kolejne przygody znanych bohaterów. Jest to więc kwestia z gigantycznym potencjałem, ale jednocześnie budząca niepewność dla przyszłości Star Wars.

"W planach seria spin-offów, z czego jeden już w pre-produkcji" - tak jak wyżej, a może i jeszcze bardziej niebezpiecznie? Jak można robić film o Boba Fettcie jeśli wiadomo o nim aż tak dużo? Pewnie, można, ale boję się, że korporacja i scenarzyści będą woleli wolność tworzenia i nie ograniczanie się istniejącym kanonem. Jest to więc również kwestia z gigantycznym potencjałem, ale jednocześnie niepewna dla przyszłości Star Wars.

W tym roku II i III Epizod w 3D w kinach, w przyszłym roku zapewne zobaczymy OT 3D - wejście filmów w 3D do kin zostało zawieszone. Mała strata dla Star Wars, ale jednak strata.

W powietrzu wisi serial aktorski Star Wars: Underground którym prawdopodobnie zajmie się ABC - wisi w powietrzu, i tyle. I tak może wisieć jeszcze długo. Oczywiście ABC otwiera nowe drzwi, jest szansa na wysoki jakościowo serial, ale kiedy czy i w ogóle... Nie wiadomo. Jako, że serial pewnie nie powstałby ostatecznie gdyby do przejęcia nie doszło, nie ma to większego wpływu na świat Star Wars. Szkoda tylko tej kasy którą wydali na pre-produkcję i napisanie ponad 50 scenariuszy.

W powietrzu wisi serial dla młodszej widowni - wisi, może, ale właściwie co mnie to obchodzi, nie chcę papki dla dzieci, ale poważnego serialu i brutalnej gry komputerowej. Nie ma znaczenia.

Dopieszczany jest animowany serial komediowy Star Wars: Detours - na który wydano grube miliony i który zostaje zawieszony i schowany do szuflady. Wielka strata dla Star Wars.

The Clone Wars trwa, tydzień temu mieliśmy setny odcinek, przed nami jeszcze przynajmniej 2 sezony - przynajmniej 2 sezony? Cóż, przed nami zaledwie parę odcinków, nawet nie wiadomo w jakiej dystrybucji. Serial został anulowany, gigantyczna strata dla świata Star Wars (i nie mam zamiaru tutaj wchodzić w polemikę z hejterami których ta wiadomość cieszy). Wygląda też na to, że cała doświadczona i utalentowana ekipa tworząca Wojny Klonów zostanie zwolniona. Zapowiedziano kolejny serial, ale czym będzie? Kto będzie go tworzył? Czy nie będzie to trash dla casuali? Gdyby tworzyła go obecna ekipa TCW to byłbym nastawiony pozytywnie, ale tak jak wspomniałem - lecą głowy.

The Old Republic ma się dobrze, a w planach kolejne gry, w tym zapowiadające się fantastycznie 1313 - faktem jest, że SWTOR ma się świetnie, tak jak nigdy: nadchodzi wielkie rozszerzenie, a duże patche są dostarczane regularnie co 4-5 tygodni. To dobrze. 1313 niestety leży zawieszone od października, a Disney nie wyraził ochoty na produkowanie gier. Jest to gigantyczna strata dla Star Wars.

Oprócz "1313" i braku zainteresowania dla gier, problemem jest też Star Wars: First Assault, sieciówka FPS która była w produkcji już od jakiegoś czasu i która miała mieć premierę we wrześniu. Miał to być również "test" dla LucasArts - gdyby gra odniosła sukces, wskrzesiliby serię Battlefront. First Assault leży w zawieszeniu, Battlefront 3 pewnie nigdy już nie powstanie. Ciekawą i optymistyczną informacją są plotki, jakoby Oblivion próbowało dostać licencję na Star Wars i stworzyć epickie RPG osadzone między III i VI epizodem, problem w tym, że w obecnej sytuacji jest to mało realne... Gigantyczna strata dla Star Wars.

Faktem jest jednak to, że LucasArts od kilku lat nie wydało żadnej dobrej gry. Oprócz The Old Republic od 2005 roku nie pojawił się żaden epicki tytuł godny uwagi. The Force Unleashed? Można było zagrać raz, albo dwa. Nie była to zła gra, druga część jednak zawiodła, a trzecia nigdy nie powstanie. Oprócz tego raczono nas grami LEGO (kupa zabawy, ale to jednak zabawa dla lolzów), Kinecktami, jakimiś Pinballami i innymi dziwami. Wszyscy fani głośno krzyczą od lat: chcemy Battlefront 3! Chcemy Republic Commando 2 (Imperial Commando?)! Chcemy nowe epickie RPG i RTS! Chcemy nowe X-Wingi (symulator walk w kosmosie)! I co? I nic. Disney daje szansę na polepszenie tej sytuacji, o ile firma zachowa niezależny status, a korporacja nie będzie wolała inwestować w casualówki na smartfony. Niestety wygląda na to, że w takim kierunku to idzie. I tak, First Assault oraz 1313 miało tę kiepską passę LucasArts zmienić. Miało, miało...

Książki i komiksy mają się dobrze, ogłaszane są nowe pozycje i serie - w komiksach nie siedzę, ale kwestia przyszłości licencji dla Dark Horse wisi na włosku, ze względu na to, że Disney ma Marvela, a Marvel to komiksy. Serie są kontynuowane na razie, powstała również nowa seria "Star Wars" dla casuali. Książki? Są zapowiedzi, piszą się nowe, problem w tym, że nie dostaniemy w najbliższej przyszłości żadnej dłuższej serii książkowej - może dobrze, może nie, ja tam polubiłem NEJ, Dziedzictwo Mocy i Przeznaczenie Jedi. Problemem jest również kwestia tego jak na EU wpłyną nowe filmy, ale przymykam na to oko na razie, gdyż nic nie wiadomo w tej kwestii, jest więc całkiem nieźle.

Licencja się sprzedaje wyśmienicie: powstają nowe karcianki i gry figurkowe, a Angry Birds Star Wars okazało się sukcesem i strzałem w dziesiątkę i pewnie na tym się nie skończy - ale właściwie po co nam to? Problemem jest fakt, że gierki na smartfony zarabiają więcej niż poważne produkcje na konsole i pecety, są też mniej ambitne i tańsze. Nie jest więc dobrze, jeśli Disney obierze taki kierunek...

W tym roku Star Wars Celebration Europe II, spęd nerdów ze Starego Kontynentu! - ale właściwie po co, skoro nic nie wiadomo, a właściwie wszystko co zostało zapowiedziane na ubiegłorocznym Celebration zostało skasowane? Jest fajnie, ale właściwie to nie wiadomo jak to wyjdzie.

Jak widać, obaliłem tym samym prawie wszystko, co świadczyło o światłej i pięknej przyszłości dla Star Wars. Pewnie, nowe filmy i Epizody - świetna sprawa! Problem w tym, że jak na razie więcej na tym straciliśmy niż zyskaliśmy.

Bycie dalej aktywnym fanatykiem Star Wars to stąpanie po cienkim lodzie - mam zamiar jak na razie podjąć to ryzyko, przynajmniej do 2015 i premiery Episode VII.

środa, 6 marca 2013

M83 - StarWaves


Przypadki się zdarzają, czasami dość komiczne, a czasem wywołujące istną zadumę nad tym, że może coś za te sznurki pociąga... Tak czy inaczej, dzisiaj wpadłem w taką zadumę nad potęgą Mocy, dzięki wejściu w Google, wpisanie frazy "Oblivion M83", zaznaczenie opcji "ostatnie 24 godziny" i kliknięciu SZUKAJ. Dlaczego to zrobiłem? Już wyjaśniam.

Jestem wielkim fanem francuskiego zespołu M83 (obecnie projektu solowego*, no i bardziej amerykańskiego niż francuskiego**), który wydał kilka bardzo różnorodnych albumów, dotykając przeróżnych gatunków muzycznych, głównie epickiego elektro, ambientu, post-rocka, hipnotyzujących ścian dźwięku i hałasu gitar oraz perkusji, czasem trochę bardziej popu w klimatach lat 80., dotykając nawet muzyki klasycznej.

Nadchodzący album M83 to soundtrack do filmu Oblivion, filmu twórcy TRON: Legacy którego muzykę komponował Daft Punk. Sam Kosinski twierdził, że tworząc komiks (którego adaptacją jest film), czerpał inspiracje słuchając właśnie M83 i jego epickiego albumu "Before the Dawn Heals Us". Album ten jest bardzo "filmowy" i właśnie liczę na to, że w takich klimatach (za które kocham M83) będzie utrzymane score do tego filmu.

Tak czy inaczej, skoro jestem wielkim fanem (i to jedyny zespół który tak naprawdę KOCHAM), to śledzę i czekam na nowy album, którego premiera powinna się odbyć WKRÓTCE (premiera filmu za miesiąc). Czy często wbijam tę frazę w Google? Co kilka dni. Nawet od grudnia nie słucham M83, na last.fm zatrzymałem się na 4999 utworach czekając na ten przełomowy pięciotysięczny właśnie na soundtrack. To było jak odwyk, jak zmuszanie się do cierpienia, do katuszy w tęsknocie za ukochaną muzyką...

No i wpisałem tę frazę nie licząc na to, że coś znajdę, a.... Natrafiłem na artykuł ze strony Rolling Stone Music, artykuł który pojawił się "10 minut temu", artykuł który zawierał w sobie ekskluzywny pierwszy utwór z płyty z muzyką do Oblivion... StarWaves.

Utrzymany w klasycznym klimacie M83 utwór to powrót do epickiego i rozwlekłego filmowego ambientu znanego z drugiej i trzeciej płyty  - przykładowo "Lower Your Eyelids to Die With the Sun" - z elementami muzyki orkiestrowej rodem z "Outro" z Hurry Up, We're Dreaming. Utwór kończy dość spokojny chór, zapowiadający jednak niesamowity rozmach płyty i klimat który kocham. Zresztą, wystarczy posłuchać.

Premiera: 9 kwietnia!
No dobra, ale wracając do przypadków, to mamy już jeden - tchnięty dziwnym przeczuciem natrafiłem na dopiero co opublikowany długo oczekiwany teaser jeszcze dłużej oczekiwanego albumu - to teraz przejdźmy do drugiego.

Jestem również wielkim fanem Röyksopp, norweskiego duetu tworzącego muzykę elektroniczną. Zapowiedzieli oni niedawno nowy album, wydając jednocześnie nowy utwór "Running to the Sea". Utwór w którym się zakochałem od pierwszego przesłuchania, nie tylko dlatego, że był on wspaniały pod względem muzyki, ale również dlatego, że bardzo spodobał mi się niesamowicie głos Susanne Sundfør (uwielbiam kobiece głosy w muzyce elektronicznej, ostatnio szaleję za CHVRCHES i ich wokalistką).

No, a Susanne Sundfør ma śpiewać dla M83 w nadchodzącym albumie...

Kończąc wpis przyznam i zapowiadam, że na film nie czekam aż tak jak na soundtrack. Pewnie, że świetnie byłoby, gdyby obraz był godny M83, a film wpisał się w kategorii ulubionych, ale nie będę zawiedziony, jeśli będzie średni albo po prostu kiepski. Ja chcę po prostu nową muzykę M83...


*Zespół zaczynał jako duet - Anthony Gonzalez oraz Nicolas Fromageau - ale po wydaniu drugiego krążka jeden z członków grupy - Nicolas - odszedł, rozpoczynając swoją własną karierę. Anthony "korzysta" jednak z pomocy różnych muzyków, np. wokalistki Morgan Kibby.
**M83 narodziło się w Antibes, we Francji, ale Anthony po wydaniu przedostatniego albumu przeniósł się do Los Angeles, głównie dlatego, że kocha Stany, ale również potrzebował nowych inspiracji (gwiaździste niebo nad amerykańskim stepem - w takich warunkach Anthony tworzył muzykę do ostatniego albumu...) oraz liczył na wejście w biznes filmowy, o czym marzył zanim jeszcze narodziło się M83.

czwartek, 24 stycznia 2013

Kotobukiya's Jaina Solo Bishoujo Statue


Na wstępie po raz kolejny - tym razem oficjalnie i publicznie - dzięki wielkie dla Tomasza vel blejda który sprawił, że dzisiaj w samym środku sesji cieszyłem się jak małe dziecko któremu wręczono wszystkie łakocie świata. Serio, ilość adrenaliny, ekstazy, zaskoczenia i radości którą wywołał ten fantastyczny prezent była niesamowita. A on jeszcze się pytał czy "prezent się udał"!

Tak czy inaczej, dzisiaj głównie obrazki.

Oto przed państwem produkcja firmy Kotobukiya, figurka z serii Bishoujo (co znaczy po japońsku "piękna młoda dziewczyna"), bohaterka niezliczonych pozycji Expanded Universe ery post-RotJ, moja ulubiona postać z całej historii i całego universum Star Wars ("mam nadzieję, że prezent się udał"), córka słynnego byłego generała, Hana Solo, oraz byłej przywódczyni Sojuszu, Jedi Leii Organy Solo, wnuczka Wybrańca Anakina Skywalkera, najlepsza pilotka Galaktyki, ogłoszona przez Yuuzhan Vongów boginią najpotężniejsza wojowniczka Zakonu o tytule Miecz Jedi, Mistrzyni Jedi...

JAINA SOLO










A oto epicka kartka dołączona do figurki:

Zdjęcia opakowania oraz figurki przed złożeniem:








Zdjęcia całej mojej kolekcji Star Wars (stan na grudzień 2012) możecie znaleźć TUTAJ!