niedziela, 12 kwietnia 2015

A New Dawn - recenzja

„Star Wars: A New Dawn” to pierwsza książka wpisująca się w filmowy kanon. Jako swoisty prequel do „Star Wars Rebels”, książka ta wprowadza nas w nową erę Disneyowskich Gwiezdnych Wojen, które skupiać się mają na nowych filmach i serialach telewizyjnych.

Już na początku przyznam, że należę do grona rozgoryczonych rebootem Expanded Universe, przez co podchodziłem do samej książki z dystansem i raczej negatywnym nastawieniem. Czy słusznie? Absolutnie nie. Książka bowiem okazała się być bardzo dobrą powieścią przygodową i świetnym wstępem do serialu!

Przede wszystkim czyta się ją rewelacyjnie, co zawdzięczamy talentowi autora, który ma już doświadczenie w pisaniu książek osadzonych w świecie Star Wars. Na specjalną uwagę zasługują szczególnie zręczne przejścia pomiędzy kolejnymi scenami i przeplatające się wątki głównych bohaterów. To niestety zaciera się w drugiej połowie, kiedy już podążamy raczej jedną linią fabularną, ale mimo to sam sposób narracji, dialogi i opisy są bardzo dobre i książkę czyta się bardzo przyjemnie.

Postaci Hery i Kanana - wprowadzone w tej pozycji - są też jednymi z głównych bohaterów „Star Wars Rebels”, a sama fabuła książki osadzona jest na kilka lat przed akcją serialu. Czytałem ją jednak przed premierą samych Rebeliantów, więc było to dla mnie pierwsze zetknięcie z tymi postaciami, przez co kompletnie nie wiedziałem czego się spodziewać. Zarówno Herę, młodą i ambitną Twi’lekiańską pilotkę, jak i Kanana, zapitego Jedi ukrywającego się przed Imperium, odebrałem bardzo pozytywnie, co wzmogło mój apetyt na serial. Jest to w głównej mierze zasługa dobrego autora, który bardzo zręcznie opisał ich relacje, pozostawiając furtkę do dalszego rozwoju tych postaci. Niestety już w samym Rebels znajomość Hery i Kanana jest przedstawiona dużo mniej wyraziście i nie tak ciekawie jak w książce.

Postaci poboczne są również bardzo ciekawe i zróżnicowane. Do kilku z nich można naprawdę mocno się przywiązać (Zaluna, Skelly, Sloane), szczególnie, że towarzysząc im, widzimy ich przemianę, oraz podziwiamy rosnący opór i odwagę do stawienia czoła potężnemu Imperium. Skelly jest dodatkowo momentami bardzo zabawny, ale nawet pod tą powierzchowną komedią kryje się smutny tragizm, z którego eksponowaniem w kolejnych rozdziałach autor absolutnie się nie kryje. Taki jest też ton całej powieści: mroczny i przytłaczający, co jest oczywiście plusem tej pozycji, jednak po raz kolejny nijak mający się do klimatu „Star Wars Rebels”.

Na szczególną uwagę zasługuje też postać głównego negatywnego bohatera książki, Vidiana, który w niczym nie przypomina żadnej postaci wprowadzonej do tej pory w Expanded Universe. Vidian jest bowiem bezlitosnym cyborgiem, skrywającym mroczną i smutną przeszłość. To biznesowy geniusz potrafiący każdą kiepsko prosperującą firmę zamienić z perfekcyjnie działającą korporację, czego dokonuje oczywiście kosztem życia wielu istnień i wolności całych planet.

Vidian jest oczywiście trybikiem w machinie systemu imperialnego: to przedstawiciel bezwzględnego totalitaryzmu, który za najważniejszy cel stawia sobie przetrwanie władzy Palpatine’a. Samo Imperium również zostało świetnie opisane, co zawdzięczamy temu, że sam autor jest z wykształcenia sowietologiem. Pozwoliło mu to na perfekcyjne i całkiem obrazowe przedstawienie działania opresyjnego systemu, co już zapewne mogli zauważyć fani Star Wars, którzy czytali Błędnego Rycerza i Zaginione Plemię Sithów. W książce znajduje się też kilka bardzo mocnych i brutalnych scen, które powodują, że Imperium wygląda naprawdę groźnie, a poczucie bezsilności wobec jego potęgi rośnie.

Akcja samej powieści jest hermetycznie zamknięta i w głównej mierze osadzona w jednym systemie planetarnym. Opis świata Star Wars jest więc ograniczony, ale sam pomysł i opis tańczących wokół siebie ciał niebieskich jest oryginalny i bardzo dobrze wykorzystany. Pojawiają się nawiązania do Expanded Universe, ale głównie w postaci nazw własnych, z czym też ograniczono się do materiałów, przy których pracował wcześniej autor. Jeden z istotnych szczegółów fabularnych kłóci się jednak z Punktem Przełomu, co przypomina uważnym czytelnikom o reboocie EU.

Książka nie ma też zbyt dużego wpływu na uniwersum Gwiezdnych Wojen, nie jest niezbędna do rozumienia „Rebels” i nie wprowadza wydarzeń, do których nawiązywać mogliby inni autorzy. To raczej niezobowiązująca, samodzielna, całkiem mroczna powieść przygodowa, którą dobrze się czyta, ale o której prawdopodobnie szybko zapomnimy.

Mimo to, książka ta jest bardzo dobrym startem dla nowej, kanonicznej ery literatury Star Wars. Jeśli więc jesteście ciekawi przeszłości głównych bohaterów „Rebels”, chcecie poznać szczegóły funkcjonowania totalitarnego Imperium, intrygują was sekrety tajemniczego cyborga-biznesmena, oraz pragniecie niezobowiązującej, dojrzałej, dobrze napisanej historii osadzonej w świecie Star Wars, to chwytajcie za „A New Dawn” – warto.

[Recenzja oryginalnie ukazała się tutaj.]

piątek, 10 kwietnia 2015

Rynek polski a Star Wars: o dubbingu i przesuwaniu premier

Chciałbym wyrzucić z siebie dzisiaj troski i niepokoje w związku ze smutnymi tendencjami, jakie dotykają popkultury na rynku polskim. Dotyka to również moje ukochane Star Wars. Poruszyć chcę dwie sprawy: polskiego dubbingu oraz daty premiery The Force Awakens. Zacznę od tej pierwszej, bo to chyba najbardziej męczący problem.

Pierwsza sprawa to gry komputerowe, a przede wszystkim  - jedyna, na razie, zapowiedziana produkcja - Battlefront, którego wydanie wzbudza we mnie drgawki przerażenia przed potencjalnymi trudnościami z zakupem gry. Nieświadomym spieszę z wyjaśnieniem: wydawnictwo EA w naszym kraju sprzedaje większość gier - pudełkowo i przez Origin, w tym całą serię Battlefield - tylko w wersji z polskim (i rosyjskim) dubbingiem. Nie można pograć z oryginalnym audio!

Co to oznacza dla nas, mieszkających (jeszcze) w tym dziwnym kraju maluczkich fanów? To, że podczas gry online, będziemy w słuchawkach słyszeć nagrane gdzieś w polskiej piwnicy głosy studentów: "uwaga, granat termiczny!", "nadchodzi lort sit!", "wycofaj się, żołnierzu", "miszcz dżedi zwołał nas w punkcie zbornym!". Kampania wypełniona nienaturalnymi głosami Szturmowców, Hana Solo i Anakina Skywalkera to wizja naprawdę przerażająca, nie przyznacie?  Powód jest jasny: EA dopasowuje ceny pod nasz rynek, dzięki czemu płacimy za ich gry troszeczkę mniej, więc aby zablokować handel keyami z Polski na zachód, blokuje się angielskie audio. Ale czy danie dodatkowej opcji kupna gry w wyższej cenie z większą ilością opcji językowych to taki problem? Wybór to rzecz dobra, dajcie nam szansę.

I jasne, w pokrętny sposób będzie można kupić grę przez keyshopy, bo Origin (jeszcze) nie blokuje kluczy pod względem regionów, tak jak robi to Steam. Ale na Steam nie tylko nie pojawiają się nowe gry EA, ale też nie jest to platforma dopasowana pod nasz rynek. Zawsze jednak istnieje ryzyko, że taką grę Wam z kont usuną, bo źródło pochodzenia tego typu keyów jest nie zawsze legalne. Piractwo teoretycznie też jest pewnym rozwiązaniem, ale na multi (rzecz chyba najważniejsza) już nie pogracie.

Druga sprawa to filmy, które do tej pory wydawane były w różnych opcjach językowych na Blu-Ray i DVD, chociaż niestety przy okazji ostatniego "komplentego" wydania z angielskim w wersji 5.1, a niemieckim 7.1, co wzbudziło w fandomie dość duże niezadowolenie.  Problem pojawił się jednak dziś, przy okazji wydania Star Wars w wersji Digital (ciekawostka: z nową fanfarą otwierającą). U nas można bowiem zakupić od teraz legalnie Gwiezdne wojny przez Google Play, iTunes oraz chili.tv. Nie wiem jak iTunes, ale zarówno Google jak i Chili.tv oferują Star Wars jedynie w wersji z Polskim dubbingiem, konwertując przy tym bezmyślnie zachodnią cenę. Więc tak, my, zarabiając polskie pensje, musimy zapłacić po europejsku prawie 4 stówy za cyfrową wersję naszej ukochanej Sagi. Z polskim dubbingiem! Paranoja.

Pozostaje jeszcze problem polskich premier kinowych. Wiem, że na The Phantom Menace czekać trzeba było miesiąc po premierze amerykańskiej, ale kolejne dwa Epizody Prequeli były już wydane tego samego dnia. Nie były to wtedy też czasy takiej popularyzacji internetu i social media, więc ludzie którzy chcieli pozostać spoiler free, albo semi-spoiler free, mieli taką opcję. U nas The Force Awakens wydane zostanie tydzień po premierze amerykańskiej, zmuszając polskich fanów (tych, którzy nie pojadą do UK, co ja planuję po prostu zrobić) do tygodniowego zakopania się w pierzynie. Bo o ile pogłoski na temat kluczowych części TFA krążą po sieci, to są to spoilery których wiarygodność jest niepewna, a ukryte w stosie innych "przecieków" i spekulacji tracą swoją wartość w jeszcze większym stopniu. Wydaje się jednak, że po LotR czy Hobbicie jesteśmy już przyzwyczajeni do czekania, ale czy to dobrze?

A czemu u nas nie 18 grudnia? Bo polscy dystrybutorzy twierdzą, że widzowie w naszym kraju mają jakieś mentalne zmiany i do kina nie chodzą tak jak ludzie na zachodzie czy innych częściach globu. W końcu te kilka dni przed świętami pieczemy ciasta i robimy zakupy, więc na Star Wars czasu brak. Tak jak by Słowacy czy Francuzi nie robili zakupów. No dobrze, ci co pieką niech sobie pieką, ale czemu ma o tym decydować jakiś kretyn dystrybutor, który sądzi, że Gwiezdne Wojny w Polsce nie zarobią przed świętami? Na szczęście da się jeszcze u nas obejrzeć filmy w kinie z napisami. Wybór to rzecz dobra, bo każdy znajdzie coś dla siebie. Tendencje jednak są tak niepokojące, że nie zdziwiłbym się gdyby w końcu doszło do tego, że wyboru by nie było, także: BEWARE.

Na upartego mógłbym również wspomnieć o serialach, których u nas niestety legalnie (z tego co wiem) obejrzeć raczej się nie da. Wszyscy posiłkują się piractwem. TCW i Rebels były i są oczywiście dubbingowane i wydane długo później (co łączy oba problemy poruszone wyżej), ale na przykład sezonu 6 The Clone Wars nigdy u nas nie wydano. Oczywiście wynika to z braku dostępu do Netflix (niestety), co jest z kolei winą skomplikowanego prawa, które nie rozwija się razem z rozwojem internetu, ale chcę o tym z racji poruszonego tematu wspomnieć. Problem jest więc szerszy też w tym kontekście coraz bardziej regionalizującego się internetu (w dobie globalizacji to ciekawy paradoks).

I o ile faktycznie, w praktyce, ściągnięcie (nielegalnie) nowego odcinka Rebels czy Epizodu Star Wars jest (jeszcze!) możliwe, to tendencja jest niepokojąca, a niektóre jej aspekty są już realnym problemem: dubbing Battlefronta prawdopodobnie mocno zirytuje wielu fanów (czy to nieświadomych braku angielskiej opcji, czy tych zirytowanych kupnem przez keyshopy), a opóźniona premiera The Force Awakens wywoła u innych smutek na twarzy (jesteśmy naprawdę krajem europejskim, który będzie miał premierę najpóźniej!).

Może szersza dyskusja na ten temat da znać dystrybutorom, że konsumenci w naszym kraju są dużo bardziej różnorodni i wymagający, niż im się wydaje? A może wymagam zbyt wiele (od dystrybutorów i - niestety - konsumentów)?