Chciałbym wyrzucić z siebie dzisiaj troski i niepokoje w związku ze smutnymi tendencjami, jakie dotykają popkultury na rynku polskim. Dotyka to również moje ukochane Star Wars. Poruszyć chcę dwie sprawy: polskiego dubbingu oraz daty premiery The Force Awakens. Zacznę od tej pierwszej, bo to chyba najbardziej męczący problem.
Pierwsza sprawa to gry komputerowe, a przede wszystkim - jedyna, na razie, zapowiedziana produkcja - Battlefront, którego wydanie wzbudza we mnie drgawki przerażenia przed potencjalnymi trudnościami z zakupem gry. Nieświadomym spieszę z wyjaśnieniem: wydawnictwo EA w naszym kraju sprzedaje większość gier - pudełkowo i przez Origin, w tym całą serię Battlefield - tylko w wersji z polskim (i rosyjskim) dubbingiem. Nie można pograć z oryginalnym audio!
Co to oznacza dla nas, mieszkających (jeszcze) w tym dziwnym kraju maluczkich fanów? To, że podczas gry online, będziemy w słuchawkach słyszeć nagrane gdzieś w polskiej piwnicy głosy studentów: "uwaga, granat termiczny!", "nadchodzi lort sit!", "wycofaj się, żołnierzu", "miszcz dżedi zwołał nas w punkcie zbornym!". Kampania wypełniona nienaturalnymi głosami Szturmowców, Hana Solo i Anakina Skywalkera to wizja naprawdę przerażająca, nie przyznacie? Powód jest jasny: EA dopasowuje ceny pod nasz rynek, dzięki czemu płacimy za ich gry troszeczkę mniej, więc aby zablokować handel keyami z Polski na zachód, blokuje się angielskie audio. Ale czy danie dodatkowej opcji kupna gry w wyższej cenie z większą ilością opcji językowych to taki problem? Wybór to rzecz dobra, dajcie nam szansę.
I jasne, w pokrętny sposób będzie można kupić grę przez keyshopy, bo Origin (jeszcze) nie blokuje kluczy pod względem regionów, tak jak robi to Steam. Ale na Steam nie tylko nie pojawiają się nowe gry EA, ale też nie jest to platforma dopasowana pod nasz rynek. Zawsze jednak istnieje ryzyko, że taką grę Wam z kont usuną, bo źródło pochodzenia tego typu keyów jest nie zawsze legalne. Piractwo teoretycznie też jest pewnym rozwiązaniem, ale na multi (rzecz chyba najważniejsza) już nie pogracie.
Druga sprawa to filmy, które do tej pory wydawane były w różnych opcjach językowych na Blu-Ray i DVD, chociaż niestety przy okazji ostatniego "komplentego" wydania z angielskim w wersji 5.1, a niemieckim 7.1, co wzbudziło w fandomie dość duże niezadowolenie. Problem pojawił się jednak dziś, przy okazji wydania Star Wars w wersji Digital (ciekawostka: z nową fanfarą otwierającą). U nas można bowiem zakupić od teraz legalnie Gwiezdne wojny przez Google Play, iTunes oraz chili.tv. Nie wiem jak iTunes, ale zarówno Google jak i Chili.tv oferują Star Wars jedynie w wersji z Polskim dubbingiem, konwertując przy tym bezmyślnie zachodnią cenę. Więc tak, my, zarabiając polskie pensje, musimy zapłacić po europejsku prawie 4 stówy za cyfrową wersję naszej ukochanej Sagi. Z polskim dubbingiem! Paranoja.
Pozostaje jeszcze problem polskich premier kinowych. Wiem, że na The Phantom Menace czekać trzeba było miesiąc po premierze amerykańskiej, ale kolejne dwa Epizody Prequeli były już wydane tego samego dnia. Nie były to wtedy też czasy takiej popularyzacji internetu i social media, więc ludzie którzy chcieli pozostać spoiler free, albo semi-spoiler free, mieli taką opcję. U nas The Force Awakens wydane zostanie tydzień po premierze amerykańskiej, zmuszając polskich fanów (tych, którzy nie pojadą do UK, co ja planuję po prostu zrobić) do tygodniowego zakopania się w pierzynie. Bo o ile pogłoski na temat kluczowych części TFA krążą po sieci, to są to spoilery których wiarygodność jest niepewna, a ukryte w stosie innych "przecieków" i spekulacji tracą swoją wartość w jeszcze większym stopniu. Wydaje się jednak, że po LotR czy Hobbicie jesteśmy już przyzwyczajeni do czekania, ale czy to dobrze?
A czemu u nas nie 18 grudnia? Bo polscy dystrybutorzy twierdzą, że widzowie w naszym kraju mają jakieś mentalne zmiany i do kina nie chodzą tak jak ludzie na zachodzie czy innych częściach globu. W końcu te kilka dni przed świętami pieczemy ciasta i robimy zakupy, więc na Star Wars czasu brak. Tak jak by Słowacy czy Francuzi nie robili zakupów. No dobrze, ci co pieką niech sobie pieką, ale czemu ma o tym decydować jakiś kretyn dystrybutor, który sądzi, że Gwiezdne Wojny w Polsce nie zarobią przed świętami? Na szczęście da się jeszcze u nas obejrzeć filmy w kinie z napisami. Wybór to rzecz dobra, bo każdy znajdzie coś dla siebie. Tendencje jednak są tak niepokojące, że nie zdziwiłbym się gdyby w końcu doszło do tego, że wyboru by nie było, także: BEWARE.
Na upartego mógłbym również
wspomnieć o serialach, których u nas niestety legalnie (z tego co wiem) obejrzeć raczej się nie da. Wszyscy posiłkują się piractwem. TCW i Rebels były i są oczywiście dubbingowane i wydane długo później (co łączy oba problemy poruszone wyżej), ale na przykład sezonu 6 The Clone Wars nigdy u nas nie wydano. Oczywiście wynika to z braku dostępu do Netflix (niestety), co jest z kolei winą skomplikowanego prawa, które nie rozwija się razem z rozwojem internetu, ale chcę o tym z racji poruszonego tematu wspomnieć. Problem jest więc szerszy też w tym kontekście coraz bardziej regionalizującego się internetu (w dobie globalizacji to ciekawy paradoks).
I o ile faktycznie, w praktyce, ściągnięcie (nielegalnie) nowego odcinka Rebels czy Epizodu Star Wars jest (jeszcze!) możliwe, to tendencja jest niepokojąca, a niektóre jej aspekty są już realnym problemem: dubbing Battlefronta prawdopodobnie mocno zirytuje wielu fanów (czy to nieświadomych braku angielskiej opcji, czy tych zirytowanych kupnem przez keyshopy), a opóźniona premiera The Force Awakens wywoła u innych smutek na twarzy (jesteśmy naprawdę krajem europejskim, który będzie miał premierę najpóźniej!).
Może szersza dyskusja na ten temat da znać dystrybutorom, że konsumenci w naszym kraju są dużo bardziej różnorodni i wymagający, niż im się wydaje? A może wymagam zbyt wiele (od dystrybutorów i - niestety - konsumentów)?